
Oficjalnie, stało się – w połowie listopada wykastrowaliśmy
Wally’ego, pozbawiając go raz na zawsze dwu-kulkowego balastu. Zapraszam na krótkie
podsumowanie – po co, dlaczego, jak to się stało, jak udało nam się przeżyć
okres rekonwalescencji i czy zaszły w naszym życiu jakieś pokastracyjne zmiany.
ALE PO CO?! – WSKAZANIA DO ZABIEGU
Temat kastracji psa jest wciąż kontrowersyjny – wciąż słyszy
się głosy mówiące o tym, że kastracja powinna być powszechnym obowiązkiem, związanym
z koniecznością ograniczenia rozrodu psów (tu mówi się dużo o bezdomności i
przepełnionych schroniskach), zaś z drugiej strony barykady grzmią absolutni
przeciwnicy, twierdzący, że kastracja to zabieg nienaturalny, zaburzający
gospodarkę hormonalną organizmu. Nie chcę w tym miejscu podejmować na ten temat
dyskusji, więc opiszę po prostu, co przemawiało za naszą decyzją.
Po pierwsze i najważniejsze – w naszym przypadku kastracja
okazała się obowiązkiem, ze względów medycznych. Wally, mianowicie, był wnętrem
– jego jądra w okresie szczenięcym nie zachowały się jak należy, i nie odbyły
naturalnej wędrówki z jamy brzusznej do moszny. Zamiast tego ukryły się
wygodnie w ciepłym brzuszku i nigdy nie mieliśmy szansy ujrzeć ich na własne
oczy. Za to zdecydowanie mogliśmy dostrzec skutki ich działalności, ale o tym
za chwilę ;) Wnętrostwo to wada genetyczna, przekazywana z pokolenia na
pokolenie – dlatego właśnie wnętry powinny być eliminowane z dalszej hodowli –
Wally nie miał więc szans błyszczeć na wystawach, czy zostać ojcem pięknych
whippeciątek. Jednak, co najważniejsze, temperatura w jamie brzusznej jest
znacznie wyższa, niż w znajdującej się na zewnątrz ciała mosznie, dlatego jądra
w takim tropikalnym środowisku, niemalże w 100% przypadków, prędzej czy później,
zamieniają się w komórki nowotworowe – i to jest właśnie główny powód, dla
którego kastracja wnętrów okazuje się koniecznością.
Mimo, iż wally’askowe jajka ukryte były przed wzrokiem
postronnych, dzielnie produkowały testosteron, wspierający trudności związane z
wiekiem młodzieńczym i okresem dorastania. Było to widoczne przede wszystkim na
spacerach – nawet krótkie wyjścia na tzw. „sikupę” bardzo się wydłużyły, Wally
obsesyjnie wwąchiwał się w każde napotkane po drodze siuśki, a towarzyszył temu
ślinotok, drżąca szczęka i wzrok zdecydowanie tęskniący za rozumem. Spotkania z
suczkami, pełne były nieopanowanych emocji i natrętnego wpychania nosa pod
ogon, przy akompaniamencie histerycznego popiskiwania. Absolutny brak kontaktu
z rozszalałym mózgiem stał się uciążliwy i trochę przerażający – a przede
wszystkim wykańczający dla pogubionego w tym wszystkim psiura. Dlatego właśnie
w listopadzie, gdy Wally osiągnął dumny wiek 17 miesięcy, zapisaliśmy się na
zabieg w pobliskiej, zaufanej klinice.
KASTRACJA WNĘTRA
Jako, że w przypadku wally’askowego wnętrostwa obustronnego,
oba jądra zatrzymały się w połowie swojej drogi, zabieg musiał być poprzedzony
badaniem USG – w ten sposób lekarz określił ich dokładną lokalizację, co
umożliwiło później precyzyjne i jak najmniejsze nacięcie. W naszym przypadku
zabieg był nieco podobny do zabiegu wykonywanego u suczek – należało otworzyć jamę
brzuszną i wydostać ukryte tam jajka.
Na operację umówieni byliśmy o 16.30, pies musiał być na
czczo. Po odbytej już wcześniej rozmowie z operującym weterynarzem oraz badaniu
krwi i serca, które potwierdziły, że Wally jest zdrów jak ryba, zdecydowałam
się na narkozę dożylną. Okropnie zestresowana zaprowadziłam Wally’asa do
gabinetu, gdzie dostał odpowiednie środki i zasnął na moich rękach. Następnie,
nieco roztrzęsiona wróciłam do domu i pozostało już tylko trzymać mocno kciuki.
Koło 19.30 odebrałam telefon z kliniki i zostałam poinformowana, że zabieg się
udał, a Wally śpi jeszcze snem sprawiedliwego. Po kolejnym telefonie, koło
godziny 21.00 pojechaliśmy wraz z P. do kliniki i odebraliśmy naszego psiaczka
już wybudzonego – chwiejnie trzymał się na nogach, merdając przy tym szaleńczo
ogonem na nasz widok.
Przy okazji okazało się, że kołnierze dostępne w klinice nie
sprawdzają się przy dziwacznych charcich wymiarach – mniejszy rozmiar był zbyt
krótki dla długaśnego nochala, rozmiar większy natomiast, zbyt szeroki na chudą
szyję. Wally został więc ubrany w gustowne żółte wdzianko dla suczek i wrócił z
nami do domu.
REKONWALESCENCJA
Najtrudniejsza była oczywiście pierwsza noc po zabiegu –
Wally był jeszcze nieco „kopnięty”, trudno było mu zachować równowagę i bardzo
chciało mu się pić – na co musieliśmy uważać, bo raptowne picie, przy lekkim
odrętwieniu po narkozie może skończyć się wymiotami, a nawet zachłyśnięciem. W
środku nocy wybudził się całkowicie i zażądał spaceru. Następnego dnia rano,
gdy mógł już spokojnie zjeść, był całkiem zadowolony z życia, podczas gdy ja,
po nieprzespanej nocy, wyglądałam i czułam się jak zombie ;)
Przez kolejne dni wychodziliśmy z domu tylko na szybkie
siku, Wally dużo spał, ewidentnie się oszczędzał. W ciągu pierwszych dwóch dni,
jeździliśmy do kliniki po zastrzyki przeciwbólowe, bo rana dokuczała mu,
szczególnie wieczorem. Będąc w domu nosił wdzianko, ale nie interesował się
raną jakoś nadmiernie. Po około tygodniu czuł się już tak dobrze, że zaczęła mu
doskwierać domowa nuda – powoli wydłużaliśmy więc wyjścia na dwór, a w domu
organizowaliśmy spokojne zabawy umysłowe. Jedyną sprawą, która nieco mnie
niepokoiła, był fakt, że Wally przez ponad tydzień po operacji bardzo dużo pił,
często sygnalizował potrzebę wyjścia na zewnątrz, a nawet zdarzało mu się nie
utrzymać moczu w domu – szybko jednak wszystko wróciło do normy i problem już
nie powrócił. Po 12 dniach od zabiegu pojechaliśmy na zdjęcie szwów i mogliśmy
zapomnieć o całej sprawie.
REZULTATY
Dziś, miesiąc po zabiegu, jestem w stanie zaobserwować
pierwsze zmiany w zachowaniu. Wally przestał tak natarczywie wwąchiwać się w
każdy centymetr kwadratowy każdego trawnika, zniknęły ślinotoki i drżenie
szczęki. Ostatnio, gdy odwiedziliśmy zaprzyjaźnioną ekipę Dobrego Psa, Wally
zupełnie niewinnie i wesoło bawił się z Freyą, będącą w drugim dniu cieczki – w
ogóle nie zainteresował się specyficznym zapachem, nie pojawił się też znany
nam wcześniej nadmiar męskich emocji. Poza tym nic więcej nie uległo zmianie –
nadal jest energicznym, wesołym psem, ciekawym świata, typem nieco histerycznym,
takim, co najpierw działa, a potem dopiero myśli, co jednak uzasadniam wciąż
jeszcze trwającym okresem młodzieńczej głupkowatości i nad czym staramy się
mocno pracować – zresztą o naszych wspólnych zmaganiach jeszcze kiedyś na pewno
Wam opowiem :) Możemy więc uspokoić wszystkich tych, którzy obawiają się istotnych zmian w
osobowości czy spadku energii psa po kastracji – w naszym przypadku nic z tych
rzeczy nie wystąpiło.
*
Kastracja to temat rzeka – długi i szeroki, wciąż wywołujący
wiele emocji. Nie zamierzam w tym miejscu nikogo usilnie namawiać, jednak nasze
doświadczenia związane z zabiegiem są bardzo pozytywne. Przykręcenie testosteronowego
kurka, pomaga trochę Wally’emu w niełatwych poszukiwaniach kontaktu z rozumem,
wśród zalewających go fal młodzieńczych emocji. I, co najważniejsze, możemy być
pewni, że nie grożą mu już paskudne choroby, jakie niesie ze sobą wnętrostwo. A
przecież to właśnie zdrowie naszych ukochanych sierściuchów jest najważniejsze,
prawda? :)